Amatorzy trenujący na nartorolkach nie mają w Polsce zbyt wielu szans do sprawdzenia swoich umiejętności. Choć narty biegowe stale zyskują na popularności, letnich zawodów wciąż jest jak na lekarstwo. Czy to się kiedyś zmieni?
Nie jesteśmy Norwegią. To zdanie zostało już przez nas wypowiedziane wystarczająco wiele razy. Oprócz Szwecji, w której sporty z rodziny nordic są równie popularne, co u zachodnich sąsiadów, nie ma zbyt wielu państw, które stuprocentowo stawiałyby na ten rodzaj aktywności. Jednak między innymi w Niemczech, Austrii czy Włoszech niemalże w każdy weekend ktoś organizuje i przeprowadza amatorski lub półprofesjonalny bieg na nartorolkach. Dlaczego? Można powiedzieć, że chodzi o pieniądze. Można założyć, że w tych krajach po prostu łatwiej jest zrobić coś pożytecznego. Można, ale nie trzeba. Niespełna czterdziestomilionowy kraj, który od kilkunastu lat szaleje na punkcie sportów zimowych, ledwo wywalczył remont najważniejszego ośrodka biegów narciarskich w kraju. Czy i kiedy – oprócz pojedynczych imprez i cyklu Pucharu Polski – będziemy mieli nad Wisłą komfort startu w zawodach?
Od załatwiania boli głowa
Kto choć raz zabrał się na poważnie do organizacji jakiegokolwiek wydarzenia, wie, że jest to droga usłana kamieniami i kłodami. Nie trzeba daleko szukać – nawet zaplanowanie rodzinnego wyjazdu na wakacje wymaga nie lada poświęcenia i czasu. A profesjonalny bieg?
Pozyskanie sponsorów, żeby mieć za co zrobić kolejne kroki. Promocja, żeby na linii startu stawiły się tłumy najlepszych zawodników. Przeprowadzenie zapisów, pozwolenia na zamknięcie dróg publicznych, zaplecze medyczne, pakiety startowe, dekoracje, nagrody, mierzenie czasu…. od tego wszystkiego boli głowa. – Żeby przez trzy dni móc ugościć najlepszych narciarzy świata, już pół roku wcześniej komitet pracuje na najwyższych obrotach – tłumaczył na łamach nabiegowkach.pl szef komitetu organizacyjnego Pucharu Świata w Szklarskiej Porębie Jacek Jaśkowiak.
Sprawdź ofertę największego polskiego sklepu z nartorolkami nartorolkowy.pl.
Jednak walka o Kryształową Kulę to jedno, a pojedynczy bieg to drugie. Nie trzeba martwić się telewizją, setkami dziennikarzy czy wolontariuszy. A jednak mimo ulg jest to zadanie trudne. Wyzwanie, które stoi przed potencjalnym organizatorem wymaga chłodnej kalkulacji, otwartego umysłu i zaufanych ludzi. Nie może być to też ktoś przypadkowy, a człowiek obeznany i „w temacie”. Skąd takich wziąć?
Mało nas do pieczenia chleba
Cytując przedszkolny hit, „mało nas do pieczenia chleba” – to prawda. Choć narciarstwo biegowe z każdym rokiem zaskarbia sobie miłość tysięcy nowych Polaków, to nijak ma się to do rozwoju krajowego nartorolkarstwa. Sprzęt kosztuje tysiąc złotych, a bezpiecznych miejsc na wycieczkę czy trening jest jak na lekarstwo. Nic więc dziwnego, że upłynie jeszcze sporo czasu, zanim para „hulajnóg bez kierownicy” zagości w domu każdego posiadacza biegówek. Jeśli zatem nie ma u nas tysięcy użytkowników, jak spośród tej garstki wyłonić kilkunastu organizatorów?
Popularność nartorolek znacząco wpływa na rozwój całej dyscypliny. – W gdańskim Maratonie Sierpniowym udział wzięło około 40 zawodników. W zeszłorocznym Biegu Sasinów może piętnastu. Jeśli porównać to z wyścigami rolkarskimi albo biegowymi, gdzie udział bierze kilka tysięcy amatorów, wypada to blado. Nic więc dziwnego, że nartorolki są tylko ewentualnym dodatkiem do większych wydarzeń – wyjaśnia Aleksander Korzeniowski, forumowy SQU4D4K. Korzeniowski osobiście zaangażował się w stworzenie imprezy rolkarskiej, w której programie miał znaleźć się profesjonalny wyścig dla miłośników „letnich biegówek”. Mimo pozyskania kilku sponsorów i sporego postępu w pracach nad projektem, ze względów formalnych nie udało się doprowadzić łódzkiego biegu do skutku.
Na jednej edycji zawieszona została historia Biegu Sasinów na Mazurach. W położonej niedaleko Ostródy Wysokiej Wsi zorganizowano co prawda znakomite zawody, jednak okazało się to zupełnie nieopłacalne. Jacek Tracz, koordynator imprezy zauważa, że nie da się w 50 osób organizować zawodów dla czternastu zawodników. Podkreśla, że to trudne przedsięwzięcie i jego sens widzi tylko w przypadku zgłoszenia większej liczby uczestników. – Na czas zawodów zamknęliśmy drogę, oznaczyliśmy ją, wyczyściliśmy… wszystko kosztuje, ale nie chodzi przecież o pieniądze. To wymaga czasu – jeśli jest go mało, lepiej skupić się na zimowym bieganiu – wyjaśnia Tracz zapewniając jednocześnie, że nie przekreśla ostatecznie idei biegania na nartorolkach.
Puchar Polski to za mało
Najważniejszą nartorolkową imprezą nad Wisłą jest organizowany przez Polski Związek Narciarski Puchar Polski (TUTAJ POZNASZ KALENDARZ PUCHARU POLSKI 2013). Odwiedzający pod koniec lata kilka miejscowości cykl to niewątpliwie najlepsza okazja do rywalizacji z krajową czołówką. Do niedawna zawody były ukierunkowane tylko na licencjonowanych zawodników, jednak zarząd PZN otworzył drzwi wielkiego ścigania także amatorom. Jednak osiem biegów odbywających się głównie na południu kraju to mało. Żeby cała Polska mogła poznać uroki biegania na nartorolkach, zawody należałoby przeprowadzać w miastach na terenie całego państwa. Zamiast wyjść z promocją do ludzi, związek każe ludziom przyjechać do siebie. Nie tędy droga.
Naprzeciw oczekiwaniom głodnych walki zawodników wyszedł kilka lat temu gdański Maraton Sierpniowy. Oprócz rywalizacji na rolkach koordynatorzy wydarzenia podjęli się też próby przeprowadzenia półmaratonu nartorolkowego. Z sukcesem – co roku pod PGE Arenę przyjeżdża liczne grono sympatyków jazdy z kijami.
Jak widać, problemy polskiego nartorolkarza nie są spowodowane niechęcią czy brakiem ambicji organizatorów. Źródłem marazmu jest fakt, iż użytkowników tego sprzętu jest jak na lekarstwo. W naszym interesie jest więc promocja dyscypliny. Nie tylko po to, by powstało tysiąc nowych rolkostrad. Po to, aby za kilka lat móc wystartować tam, gdzie naprawdę będziemy mieć ochotę.
Tak, wygląda na to, że „inicjatywa oddolna” jest niezbędna 🙂
Przyznam ciężko mi się zgodzić z ta próbą diagnozy dlaczego nie można zorganizować „nartorolkowego ścigania” dla amatorów. Podkreślam dla amatorów.
Co jest największym problemem przy organizowaniu amatorskich imprez ? Są moim zdaniem zasadniczo dwie sprawy.
Pierwsza to pewien dość specyficzny typ sportowca amatora (piszę to jako osoba w różnych okresach dość intensywnie bawiąca się w triatlon czy pływanie „Masters”), który chciałby być traktowany jak zawodowiec i to taki z górnej półki. Dochodzi do sytuacji w sumie dość absurdalnej, że jak nie ma nie ma strony internetowej, reklam, banerów, telewizji, biura zawodów z pięknymi dziewczynami, wywiadów, chipów, mat czasowych czy w końcu nagród to tak jakby zawodów nie było. Oczywiście Jak są sponsorzy to można ba nawet trzeba takie „event-y” sportowe uatrakcyjniać.
Nie twierdzę, że o to głównie chodzi amatorom , sympatykom nartorolek , choć po paru komentarzach również w założonym przeze mnie wątku „No i gdzie tu się ścigać” takiej pewności nie mam.
A druga rzecz to takie organizowanie zawodów, które ma na celu sprostaniu wymaganiom tej „gadżeciarskiej grupy” . Czasem są też za duże ambicje organizatorów, takie swoiste „parcie na szkło”.
I dochodzi do sytuacji zwłaszcza dla sportów niszowych , że ciężko z czymkolwiek ruszyć. A przecież w sporcie amatorskim a już na pewno niszowym nie chodzi chyba o te około-startowe pierdoły? Jest grupa zapaleńców na starcie, pada komenda i jest meta. Pierwszy wygrywa a ostatni stawia „browar”;) Proste?
Zgoda jest pewien problem zabezpieczenia trasy ale czy koniecznie trzeba tę trasę „szorować” przed zawodami, czy jak idziemy na trening to ktoś to robi?
Czy koniecznie amatorowi nartorolek w kraju w większości posiadaczowi nartorolek terenowych trzeba załatwiać drogę z najnowszym asfaltem przy okazji ją wyłączając i doprowadzając do wściekłości korzystających z tej drogi? A parki a dukty leśne itd.?
Ciężko mi uwierzyć, że nie można by znaleźć jakiegoś terenu gdzie przy naprawdę minimalnych środkach, nie tamując ciągów komunikacyjnych nie można by było „coś” pod takie zawody „wykroić”.
Jeżeli ma być to impreza, tak niszowego sportu na tak wczesnym etapie rozwoju, kierowana do amatorów pasjonatów to należy ją robić prosto a nie tak jakbyśmy organizowali „Tour the Pologne” z „komputerowym „ pomiarem czasu, tablicą wyników, boksem dla ekip technicznych , pięknymi dziewczynami cmokającymi zwycięzców w policzki, czy cennymi nagrodami itd.
Ma ktoś większe wymagania i profesjonalne oczekiwania sportowe? Zawody Pucharu Polski powinny być dobrym rozwiązaniem.
Z jedną rzeczą się zgadzam, pytanie jaka jest minimalna liczba osób by impreza miała w ogóle sens jest oczywiście zasadne. Ale powinno być to pytanie o sens sportowy a nie opłacalność. Tu (sport amatorski) przynajmniej bazując na swoim doświadczeniu zawsze będzie się dopłacać.
/Komentarz poprawiony, proszę o usunięcie powyższego/
Grzesiek Przyznam ciężko mi się zgodzić z ta próbą diagnozy, dlaczego nie można zorganizować „nartorolkowego ścigania” dla amatorów. Podkreślam dla amatorów.
Co jest największym problemem przy organizowaniu amatorskich imprez ? Są moim zdaniem zasadniczo dwie sprawy.
Pierwsza, jest pewien dość specyficzny typ sportowca amatora (piszę to jako osoba w różnych okresach dość intensywnie bawiąca się w triatlon czy pływanie „Masters”), który chciałby być traktowany jak zawodowiec i to taki z górnej półki. Dochodzi do sytuacji w sumie dość absurdalnej, że jak nie ma nie ma strony internetowej, reklam, banerów, telewizji, biura zawodów z pięknymi dziewczynami, wywiadów, chipów, mat czasowych czy w końcu nagród to tak jakby zawodów nie było. Oczywiście jak są sponsorzy to można , ba nawet trzeba takie „event-y” sportowe uatrakcyjniać ale należy pamiętać przy organizacji takich zawodów, że nie ta cała otoczka jest najważniejsza.
Nie twierdzę, że o to głównie chodzi amatorom , sympatykom nartorolek , choć po paru komentarzach również w założonym przeze mnie wątku „No i gdzie tu się ścigać” takiej pewności nie mam.
A druga rzecz, to takie organizowanie zawodów, które ma na celu sprostaniu wymaganiom tej „gadżeciarskiej grupy” . Czasem są też za duże ambicje organizatorów, takie swoiste „parcie na szkło”.
W tej sytuacji kasy będzie zawsze brakowało i często dojdzie do sytuacji zwłaszcza dla sportów niszowych , że ciężko będzie z czymkolwiek ruszyć.
A przecież w sporcie amatorskim a już na pewno niszowym nie chodzi chyba o te około-startowe pierdoły? Jest grupa zapaleńców na starcie, pada komenda i jest meta. Pierwszy wygrywa a ostatni stawia „browar”;) Proste?
Zgoda jest pewien problem zabezpieczenia trasy ale czy koniecznie trzeba tę trasę „szorować” przed zawodami, czy jak idziemy na trening to ktoś to robi dla nas?
Czy koniecznie amatorowi nartorolek w kraju w większości posiadaczowi nartorolek terenowych trzeba załatwiać drogę z najnowszym asfaltem przy okazji ją wyłączając i doprowadzając do wściekłości korzystających z tej drogi? A parki a dukty leśne itd.?
Ciężko mi uwierzyć, że nie można by znaleźć jakiegoś terenu gdzie przy naprawdę minimalnych środkach, nie tamując ciągów komunikacyjnych nie można by było „coś” pod takie zawody „wykroić”.
Jeżeli ma być to impreza, tak niszowego sportu na tak wczesnym etapie rozwoju, kierowana do amatorów pasjonatów to należy ją robić prosto a nie tak jakbyśmy organizowali „Tour the Pologne” z „komputerowym „ pomiarem czasu, tablicą wyników, boksem dla ekip technicznych itd.
Ma ktoś większe wymagania i profesjonalne oczekiwania sportowe? Zawody Pucharu Polski powinny być dobrym rozwiązaniem.
Z jedną rzeczą się zgadzam, pytanie jaka jest minimalna liczba osób by impreza miała w ogóle sens jest oczywiście zasadne. Ale powinno być to pytanie o sens sportowy a nie opłacalność. Tu (sport amatorski) przynajmniej bazując na swoim doświadczeniu zawsze będzie się dopłacać.
Grzesiek, wydaje mi się, że główny problem leży w tym, że jednak jest nas ciągle mało. Jeśli ktoś ma jechać przez pół Polski, żeby wziąć udział w imprezie, to musi być zmotywowany. Musi to być albo ciekawe i obfitujące w atrakcje wydarzenie, albo coś innego, co sprawi, że ludzie poświęcą weekend, pieniądze na dojazd i nocleg i stawią się na starcie.
Poza tym żeby zorganizować zawody trzeba jednak do tego trochę pracy. Nic nie dzieje się samo. Nawet jeśli ograniczysz sporo wodotrysków, nie posprzątasz trasy itp. to jest masa roboty. Jeśli ktoś ma się angażować chciałby chociaż mieć pewność, że przyjedzie kilka osób. A tej pewności wciąż nie ma. Największe imprezy z dużym budżetem reklamowym skupiają po kilkunastu zawodników.
Dlatego zgadzam się z autorem, że PZN mógłby zrobić więcej. I tak organizuje zawody dla zawodników, wystarczyłoby dopuścić amatorów. Zawody i tak są organizowane w różnych miejscach Polski. Widać mają w nosie dyscyplinę. A dyscyplina lepiej by się rozwijała gdyby była popularniejsza.
Trzeba być wielkim optymistą licząc na to, że PZN zaangażuję się w wsparcie organizacji imprezy dla amatorów w sytuacji gdy oni sami nie potrafią wystartować z imprezą cykliczną nawet tylko raz w roku, gromadzącą powiedzmy około 15 pasjonatów. Obawiam się, że to nie tak to działa.
Grzesiek, nawet nie chodzi o to, żeby PZN wspierało imprezy dla amatorów, ale żeby w ramach imprez dla zawodników dopuściło dodatkową kategorię amatorów. Organizacja ta sama, a przy okazji promocja dyscypliny.
Z drugiej strony, w innych dziedzinach sportu też się nie dopuszcza amatorów do zawodów rangi mistrzostw. A w biegach długodystansowych jest odwrotnie, to mistrzostwa licencjonowanych zawodników odbywają się w ramach otwartych imprez, np. maratonów, czy półmaratonów.
Alicja, myślę, że nie ma co sobie zawracać głowy promocją dyscypliny, tą sprawą niech się zajmą producenci sprzętu czy takie organizacje jak PZN jeżeli oczywiście PZN widzi w tym jakiś swój interes. Warto też pamiętać, że PZN jak już raczej będzie zerkał w stronę sportu wyczynowego niż w stronę wpierania „wyleniałych lisów”, którzy znaleźli sobie nowe hobby.
Wydaje mi się, że póki co są tylko dwa sposoby, żeby ugryźć temat. Pierwszy to oddolna inicjatywa samych zainteresowanych kierowana raczej w kierunku posiadaczy najbardziej popularnego sprzętu czyli nartorolek uniwersalnych i bardzo zredukowanych wymaganiach „około-sportowych”. Impreza o znamionach sportowej rywalizacji a nie „biegu katorżnika”;)
A drugi to jak mi się wydaje, zresztą już sygnalizowany sposób,to podczepianie się pod inne imprezy np. dla rolkarzy.
I to w kolejności najpierw podczepiania się a gdy uformuje się już odpowiednia grupa, wspólnej samodzielnej organizacji nartorolkowych zawodów.