Wracam do biegania, muszę wygrać zakład żony ze znajomym! – z uśmiechem zapowiada Tomasz Kałużny, mistrz świata juniorów na nartorolkach z 2000 roku na dystansie 10 km. W rozmowie z Michałem Chmielewskim opowiada o stanie polskiego szkolenia, mistrzostwach z Marit Bjoergen i planach na przyszłość.
Michał Chmielewski: Udało mi się dodzwonić. Już po porannym treningu?
Tomasz Kałużny: Dokładnie. Akurat wracam z nartorolek.
W okolicach Jeleniej Góry masz chyba gdzie pojeździć?
Sprawdź ofertę największego polskiego sklepu z nartorolkami nartorolkowy.pl.
Byłem teraz na ścieżce Zabobrzańskiej. Jest dobra na tę fazę przygotowań. Znajdziesz tam płaskie odcinki, więc tętno nie skacze i praca organizmu jest bardziej stabilna. Rzeczywiście w promieniu kilkudziesięciu kilometrów jest kilka ciekawych tras. Lubię trenować m.in. na ścieżce rowerowej w kierunku Karpacza i w Czechach, nad zalewem Souš. To właśnie po drugiej stronie Gór Izerskich przygotowywałem się do Mistrzostw Świata.
Takie tereny aż się proszą o pójście na trening. Ile razy w tygodniu przypinasz nartorolki?
Nie mam na to stałego przepisu. W zależności od okresu to od trzech do nawet sześciu czy siedmiu razy. Czyli sporo. Teraz akurat jestem na etapie powrotu do regularnego sportu – więcej odwiedzam siłownię, biegam na nogach. Samych rolek używam mniej więcej trzy razy na tydzień. Z kolejnymi miesiącami ta proporcja będzie się na pewno zmieniać.
A więc nie powiedziałeś jeszcze ostatniego słowa! Przez ostatnie dwa sezony nie pojawiałeś się na trasach. Środowisko zastanawiało się, co się z Tobą dzieje…
Dwa lata temu nieszczęśliwie złamałem nogę i cały sezon właściwie mi uciekł. Później okazało się, że cierpię na migotanie przedsionków. Konieczny był więc zabieg krio-ablacji. Później regeneracja, dojście do siebie. O wysiłku nie mogło być mowy. Na szczęście wszystko już w porządku. Znów mogę porządnie trenować.
Skąd ten zapał?
Przez żonę! Założyła się ze znajomym, że na zimowych Mistrzostwach Polski spiorę członków kadry narodowej. Muszę się więc starać! Mówiąc jednak poważnie, to biegówki, rolki, trening sprawiają mi dalej potężną przyjemność. Nie wyobrażam sobie braku ruchu.
To mogłoby oznaczać, że jesteś w stanie wrócić nawet do zimowego Pucharu Świata. Bogusław Gracz (rocznik 1977) załapał się do reprezentacji na zawody w Jakuszycach. Myślałeś o tym?
Nie jestem już tym samym biegaczem, co kiedyś. Mam 34 lata, za mną długa pauza, więc nie jest to najlepsza pozycja do ataku. Oczywiście byłbym w stanie podjąć jeszcze takie wyzwanie, ale to wymagałoby ode mnie całkowitego poświęcenia. W międzyczasie otworzyłem firmę, mam rodzinę. Na przebijanie się do kadry narodowej jest już raczej za późno. Pewnie, że będę startować jeszcze w różnych imprezach. Po to właśnie trenuję. Jeśli mówimy jednak o Graczu, z całym szacunkiem dla jego zapału, ale jest to chyba najlepszy dowód tego, jak mizerny poziom prezentujemy jako kraj. Będąc młodszymi startowaliśmy w podobnych kategoriach wiekowych. Bogusław nie był wyjątkowo utalentowanym i wybijającym się narciarzem. To jest właśnie problem naszego narciarstwa. Jeśli Kuba Mroziński (rocznik 1975 – przypis redakcji) może dominować w SNS wygrywając z zawodnikami ze Szkół Mistrzostwa Sportowego, wygrywa biegi Gracz, to najlepiej widać poziom naszej młodzieży. Maciek Staręga a nawet kilku innych kadrowiczów włożyliby im po kilka minut, a i im brakuje jeszcze sporo do światowej czołówki.
Gdzie leży problem? Jeszcze kilkanaście lat temu duże nadzieje pokładane były w Tobie. Mistrz Świata, ogromny talent. Dopiero w tym sezonie do głosu dochodzić zaczął Staręga. Jak takich sportowców wspiera PZN?
Nie lubię rozpamiętywać przeszłości. Będąc najlepszym w Polsce nie otrzymałem należytego wsparcia. Finansowała mnie rodzina. A PZN? Głównie rzucał kłody pod nogi. Choć spełniałem minima, nie byłem w składzie na MŚ w Lahti. Rok później nie pojechałem też do Salt Lake City. Męska decyzja – trzeba kończyć. Pieniądze nie leciały z nieba, a wieczne kopanie się z koniem nieszczególnie mi odpowiadało. W 2004 otworzyłem swoją firmę, a że jest ona związana ze sportem, mogę teraz wspierać młodszych i dawać im to, czego ja sam nie otrzymałem. W wieku 21 lat otrzymałem propozycję wyjazdu na studia do Nevady. Katowicki AWF obiecał, że jak zostanę, zapewnią mi odpowiednie warunki do rozwoju. Nie muszę chyba mówić, jak to się skończyło.
Wróćmy do początków. Gdzie wykluł się nartorolkowy mistrz świata?
Mój ojciec był trenerem. Obracając się w środowisku szybko poznałem się z nartami, rolkami i treningiem. Spodobało się. Było kilku chłopaków w podobnym wieku, trenowaliśmy w barwach Julii Szklarska Poręba, a następnie w karpackiej Szkole Mistrzostwa Sportowego. Na oficjalne Mistrzostwa Świata FIS do Rotterdamu pojechałem we wrześniu 2000 roku. Wcześniej odnosiłem wiele sukcesów na innych imprezach, ale nie były one uznawane oficjalnie przez FIS.
Ile trzeba się namęczyć, by osiągnąć mistrzostwo?
Sięganie po złoto i srebro w pierwszych w historii mistrzostwach świata to wyjątkowe uczucie. Ja jednak nigdy nie trenowałem tyle, by później słaniać się na nogach. Na początku było to ok. 12 godzin tygodniowo. Na obozach o kilka więcej. W juniorskich latach bardziej liczy się predyspozycja, talent. Szkoliłem się w Polsce, nieczęsto wyjeżdżałem na zgrupowania zagraniczne.
Wspomnienia wiecznie żywe?
Pewnie. Nie wiem, czy wiesz, ale w tych samych mistrzostwach biegały dzisiejsze ikony żeńskiego Pucharu Świata. Vibeke Skofterud zmiażdżyła wtedy Marit Bjoergen. Zgarnęła trzy złote medale. Dobrze się złożyło, że zawody przyznano Holendrom, bo inaczej Norweżki pewnie by nie przyjechały. Stał za tym Jan Jacob Verdenius, który później zmienił obywatelstwo z holenderskiego na norweskie i został pierwszym zwycięzcą Pucharu Świata w sprincie narciarskim. To on namówił dziewczyny do startu.
Dziś klasowi narciarze rzadko fatygują się na zawody nartorolkowe. To chwilowy spadek popularności czy podział na lato i zimę będzie się tylko pogłębiał?
W tej formie zawody nartorolkowe nie mają racji bytu. Jeśli nie jest to dyscyplina olimpijska, nie ma się co dziwić, że idea wyścigów na asfalcie traci na znaczeniu. W kombinacji norweskiej też jest teraz regres popularności. Ciężko upatrywać gdzieś skutecznego ratunku. Mimo wszystko uważam, że od nartorolek się nie ucieknie. Nawet jeśli zawody nie cieszą się popularnością, jako środek treningowy wciąż spisują się doskonale. To najprostszy i najtańszy zamiennik biegówek. Co prawda w bogatych krajach powstają tunele zimowe, ale nie ma ich tylu, by zaspokoić potrzeby całej dyscypliny. Rolki traktowane są jako środek do celu, a nie cel sam w sobie. Czy tego chcemy, czy nie.
Jakie nowe sportowe cele stawia sobie mistrz świata?
Najpierw wygram z kadrą na Mistrzostwach Polski! (śmiech) Jak dojdę już do swojej formy, chciałbym wystartować w nartorolkowym Pucharze Polski, może kilku innych biegach. Na pewno będę chciał się rozprawić z Piastami, bo miałem w przeszłości kilka szans na zwycięstwo w Jakuszycach ale coś nie zagrało do końca. Jestem obecnie trenerem kilku młodych zawodników. Myślałem też o założeniu teamu długodystansowego. Chciałbym zorganizować w okolicach Jeleniej Góry imprezę nartorolkową. Byłoby świetnie. No i najważniejsze – nie spocznę, póki nie pojadę na Bieg Wazów!